Cytat z Kroniki Jana Długosza
"Król... doszedł... do rzeki Wisły i przez tę rzekę wraz z częścią swych wojsk, które wówczas nie zebrały się jeszcze przy nim w całości, a także z działami, machinami i innym sprzętem wojennym bez żadnej szkody i niebezpieczeństwa przeprawił się po moście wspaniałej konstrukcji.
Tak więc w piątek przed świętem Małgorzaty król rozłożył swe obozy w 3 mile od miasta Dąbrówna... W tych obozach wypoczywał przez dwa dni i wyruszając z tychże obozów w sam dzień św. Małgorzaty rozłożył się obozem obok wzmiankowanego miasta. I przed wieczorem polecił zdobyć rzeczone miasto nie rycerstwu swemu, lecz pospolitemu ludowi i tymże [miastem] z miejsca, w ciągu niespełna trzech godzin siłą zawładnął.
Król polecił kapelanom przygotować się do mszy, ponieważ nie mógł według swego stałego zwyczaju wysłuchać [dotąd] mszy, a to z powodu przeszkody, jaką stanowiły wiatry wiejące, gdy wyruszano z obozów. I kiedy sam zatrzymał się na szczycie pewnego wzgórza, a wojska stojące wokół podziwiały płomienie ogni buszujących po kraju, zdumiewające swą liczbą i rozmiarami, doszła do króla wieść o nadejściu wrogów... Wszyscy zatem ludzie w wojskach uzbrojeni dosiedli koni, które tylko dla użycia w bitwie przed nimi prowadzono. Król zasię przystąpił wtedy do boskiego obowiązku wysłuchania mszy, modląc się pokornie na klęczkach.
Król... sam zaś dosiadłszy konia, własną osobą pospieszył przyjrzeć się wrogom i natychmiast rozpoczął ustawiać szyki na płaszczyźnie pewnego pola pomiędzy dwoma gajami, następnie własną ręką dokonał pasowania do tysiąca albo i więcej rycerzy, tak aż się zmęczył tym pasowaniem.
Przybyli do króla dwaj heroldowie, jeden [z nich] króla węgierskiego, niosący królowi [polskiemu] nagi miecz z ramienia mistrza, drugi, księcia szczecińskiego, dzierżący w dłoni podobny miecz, przeznaczony przez marszałka księciu Witoldowi.
Na prawym skrzydle wystąpił do boju książę Witold ze swym ludem, z chorągwią świętego Jerzego i z chorągwią przedniej straży. Na krótką zasię chwilę przed samym rozpoczęciem bitwy spadł lekki i ciepły deszcz, [który] zmył kurz z końskich kopyt. A na samym początku tego deszczu, działa wrogów, bo wróg miał liczne działa, dwukrotnie dały salwę kamiennymi pociskami, ale nie mogły naszym sprawić tym ostrzałem żadnej szkody.
Spotkali się z wielkim zgiełkiem i niezmiernym pędem koni w pewnej dolinie w ten sposób, że przeciwna strona z góry, a nasza strona również z góry wzajemnymi ciosami razić się poczęły.
Inna zasię część wrogów spośród tychże wyborowych ludzi krzyżackich zwarła się z największym impetem i krzykiem z ludem księcia Witolda i po bez mała godzinie wzajemnej walki liczni z obu stron polegli, tak iż ludzie księcia Witolda przymuszeni byli do odwrotu. Ludzie księcia Witolda przymuszeni byli do odwrotu. Tedy wrogowie ścigający ich sądzili, iż już odnieśli zwycięstwo i w rozproszeniu odbiegli od swych chorągwi i szyku swoich hufców iprzed tymi, których [uprzednio] do odwrotu zmusili, zaczęli [z kolei] uchodzić. Niebawem, gdy pragnęli zawrócić, oddzieleni od swych ludzi i chorągwi przez ludzi królewskich, którzy ich chorągwie na wprost od skrzydeł przecięli, przepadli albo wzięci [w niewolę] albo wytępieni mieczem. Ci zasię którzy... pozostali przy życiu, powrócili do swoich ludzi... i znów zwarli się wzajemnie z wielką chorągwią kasztelana krakowskiego, [z chorągwiami] wojewody sandomierskiego, ziemi wieluńskiej, ziemi halickiej i wieloma innymi.
Zebrawszy siły... mistrz... mający ze sobą piętnaście lub więcej chorągwi... zapragnął obrócić swe hufce przeciw osobie króla. Król wówczas, skoro Krzyżacy sprawiwszy szyki stali przeciw niemu, chciał pochwyciwszy kopię w dłoń z największą śmiałością skierować przeciw nim konia, lecz powstrzymany wbrew [swej] woli siłą i z największym trudem przez dostojników, nie mógł uczynić zadość swym chęciom. Przeto pewien dobrze zbrojny rycerz z zakonu Krzyżaków, chcąc w pojedynkę zwrócić swego konia przeciw królowi, podjechał bliżej ku niemu. Król zaś ująwszy w dłoń swą kopię zranił go śmiertelnie w twarz i zaraz też [Niemiec] przez innych z konia strącony, padł na ziemię martwy.
Hufce mistrza z miejsca na którym stały ruszając przeciw królowi, natknęły się na [naszą] wielką chorągiew i wzajem mężnie zderzyły się [z nią] kopiami. I w pierwszym starciu mistrz, marszałek, komturzy całego zakonu krzyżackiego zostali zabici. Pozostali zaś, którzy ocaleli, widząc że mistrz, marszałek i inni dostojnicy zakonu polegli, zwróciwszy się do odwrotu, cofnęli się w owym czasie aż do swych, uprzednio rozłożonych, taborów. W miejscu zasię obozów liczni [wrogowie] widząc, że ucieczką żadnym sposobem nie zdołają ujść śmierci, utworzywszy z wozów jakoby wał, tamże wszyscy zaczęli się bronić, lecz niebawem pokonani, wszyscy w paszczy miecza poginęli. W owym zaś miejscu więcej poległych stwierdzono niźli na całym pobojowisku.
Krzyżacy... widząc, iż wiele jeszcze było hufców królewskich, które [dotąd] nie weszły do bitwy, zobaczywszy też, iż wódz ich padł zabity, rzucili się do prawdziwej ucieczki i w rozsypce poczęli pierzchać. Król zasię... nie pozwolił [swoim] ścigać tak szybko uchodzących wrogów, nie chcąc, aby lud [jego] oddalił się odeń w rozproszeniu.
Nazajutrz więc rano król polecił śpiewać msze bardzo uroczyście... Po mszach przeto przez cały ten dzień i podobnie przez następny znoszono do króla wzięte w bitwie chorągwie wroga i przyprowadzano jeńców. Przez trzy dni bez przerwy król zatrzymał się na miejscu bitwy, w ciągu których to [dni] przynoszono królowi chorągwie nieprzyjaciół, tak że wszyscy mogli je oglądać. W tych dniach również król polski polecił odszukać wśród trupów ciało mistrza, a znalezione polecił przywieźć do swego namiotu, owinąć w białe prześcieradło, okryć z wierzchu najdroższą, królewską purpurą i z czcią na wozie odwieźć do Malborka. Pozostałe zaś zwłoki poległych dostojnych mężów tak naszych, jak i nieprzyjaciół, z czcią i szacunkiem pochować kazał w pewnym kościele w pobliżu pola bitwy."